Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapytać i pomówić z nim o rzeczach bardzo doniosłych.
— Odkąd przybyłeś z powrotem — rzekł Don Kichot — nie miałem sposobu i czasu zapytać się ciebie o wiele szczegółów, należnych do twego poselstwa, jako też o odpowiedź, którą przynosisz. Teraz, kiedy fortuna stosowną porę nam zdarza, nie odmawiaj mi szczęśliwości, jakiej mi udzielić możesz przez te dobre nowiny.
— Pytajcie, WPanie, o co chcecie — odparł Sanczo — wszystko, czemu dobry początek dałem, do dobrego też przywiodę końca. Zaklinam Was jeno, abyście na przyszłość nie byli tak mściwi.
— Co chcesz przez to rzec, Sanczo? — zapytał Don Kichot.
— Myślę — odparł Sanczo — że ta młocka, którą odebrałem wczorajszego wieczoru, była raczej z przyczyny kłótni, która między nami powstała za wdaniem się czarta, niźli z powodu tego, co rzekłem przeciwko pani mojej Dulcynei. Kocham ją i czczę jak relikwię świętą (chocia po prawdzie świętych relikwij w niej nie ma) przez to, że do Waszej Miłości należy.
— Jeżeli chcesz swego dobra, Sanczo — rzekł Don Kichot — nie wracaj już do tych dyskursów.
Już raz ci przebaczyłem, ale pamiętaj, że za nowy występek nowa grozi kara!
Gdy tak rozmawiali, ujrzeli na drodze, którą jechali, człeka, siedzącego na ośle. Za jego zbliżeniem uznali, że miał pozór cygana. Aliści Sanczo Pansa, który na widok każdego osła umierał całą duszą, zaledwie tego człeka obaczył, poznał, że to Gines de Passamonte. Rozpoznawszy cygana, doszedł po nici do kłębka, czyli do osła swego. W samej rzeczy osioł, na którym jechał Gines, był siwcem Sanczy. Passamonte, chcąc nie być poznany i osła bezpiecznie sprzedać, przebrał się za cygana, bowiem umiał mó-