Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chociaż rzecz była postanowiona, w chwili wyjazdu opadły Łucję wyrzuty sumienia i omal nie zrezygnowała z balu. Nie postąpiła może tak jedynie dlatego, że profesor zdawał się bynajmniej nie martwić samotnie spędzonym wieczorem (Jemioł poszedł do karczmy i nie zapowiadał szybkiego powrotu). W zachowaniu się profesora raczej można było dopatrzyć się zadowolenia, że będzie miał wolny czas dla siebie. Wesoło żartując, odprowadził ich do bryczki. Z samotności jednak nic nie wyszło. Zaraz po odjeździe Łucji i Kolskiego, przyszedł Prokop. Swoim zwyczajem przywitał się w milczeniu i wszedł za Wilczurem. Gdy już zasiedli w jego pokoju, zapytał:
— I cóż tam słychać na szerokim świecie?
— Jak zawsze — kiwnął głową Wilczur. — Użerają się ludzie o kawałek chleba jak głodne psy o kość. Otumanieni swoimi sprawami, zagonieni. Nic nowego na szerokim świecie.
— A jednak długo cię nie było — zauważył Prokop. — A to niedobrze.
— Dlaczegoż niedobrze? — uważnie spojrzał nań Wilczur.
— A bo widzisz, w moim rozumie to tak: jak ktoś coś ma, to zawsze lepiej pilnować. Chatę samą zostawisz, drzwi nie zamkniesz, to cię okradną. Miejscowi, wiadomo, nie ruszą, ale mało to różnych przybłędów po kraju się włóczy? Ani się obejrzysz, jak ci wszystko wyniosą.
Wilczur potrząsnął głową:
— Mądrze mówisz, Prokopie. Tak mądrze, że i zrozumieć mi trudno. Toż przyjechałem i niczego tu nie brak. Powiedz wyraźniej, co masz na myśli.
— Cóż ja mam tu mówić — burknął Mielnik i z wielką uwagą zabrał się do skręcania papierosa.
— Zastałem wszystko w porządku — ciągnął Wilczur. — Wszystko tak, jak powinno być. Nikomu się nic nie stało, chorzy dopatrzeni…
— I nie tylko chorzy…
— Cóż to znaczy?
Prokop zmarszczył brwi i wolną ręką przesunął kilka razy po swojej siwej brodzie:
— A ja tobie co powiem: ty tego młodego doktorka to pędź w szyję. Niepotrzebny on tu jest. Posiedział trzy tygodnie, albo i więcej, a teraz dosyć. Niech jedzie k’czortu. Nahasał się tu, nakręcił to i dosyć. Myślałem, że jak powrócisz, od razu go przegonisz, ale ty za miękki człowiek. Wierzchem tu będzie jeździć i takie rzeczy. Niech wraca, skąd przyjechał. Nie było tu jego i dobrze było. Ty jego po karku i won. Ot, co!
W miarę tego jak mówił, stary aż się zasapał z długo tłumionej irytacji. Skończył i jeszcze pomrukiwał przez parę minut.
Wilczur udał zdziwionego: