Strona:Posażna panna.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  47  —

kojnie konsyliarz. — Wiatrby mię zdmuchnął, jak zerwaną etykietę z butelki.
— Okropne! zostać źle, wyjść jeszcze gorzej! Biedna Adelcia.
Sędzia, choć dygotał ze strachu i zimna, martwił się jednak więcej o Adelcię niż o siebie.
— Kaziu, szepnął mu Kolski, jeżeli ci zimno, to ukradnij derkę z najbliższego siennika...
Sędzia wzdrygnął się na słowo: ukradnij! ale po namyśle — wyciągnął po cichu rękę...
W tem zagrzmiało straszliwie — wicher zdmuchnął świecę — ciemność zaległa poddasze — sędzia schował się z głową pod derkę.
— Słowo honoru, ciemno.
— Macie zapałki?
— Są, ale zamokły, corpo di Baccho!
— Ha! to kładźmy się spać.
I po omacku pokładli się partnerzy na siennikach. Ktoś długo szeleścił, aż wreszcie się odezwał:
— Gdzie u licha mój koc? przecież go wiatr nie zabrał, jak mi się to raz zdarzyło na okręcie »Pacyfic«, kiedy byłem sternikiem...
— Proszę tam się raz uciszyć! — ozwał się gniewny głos z za ściany.
— Łatwo panu być cicho, jak pan masz czem się przykryć. Gdzież u djabła ta derka?
— Panie! na nogę mi wlazłeś, słowo honoru!
— To ciekawe! kiedy prowadziłem spedycyę kwasu azotowego...
— Kładź się spać dyrektorze i nie przeszkadzaj nam per Baccho!
Uciszyło się. Teraz dopiero słychać mowę rozkiełzanej natury... biedni podróżni kręcili się na łożach, oczekując niecierpliwie ranka....
Właśnie zaczęli zasypiać, kiedy na nowo obudziło się ży-