Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXXI.

Ociec strapiony, rozumiejąc, że wy,
Bogowie, karę jakąś gotujecie,
Gdy córka idzie ludziom jak za plewy,
Choć równéj sobie nie widzi na świecie; —
Czy to tresunek, czyli boskie gniewy,
Czy ludzka w jego ślepota powiecie?
Chcąc wiedzieć, z domu tam sekretnie jedzie,
Kędy go skrucha z nabożeństwem wiedzie.

LXXII.

Z bogomyślnością oddaje kurzawy
Pachniące Bogu i usilne modły,
Żeby prawdziwy, jeśli nie łaskawy,
Wyrzekł, co córkę za czary obwiodły?
Rychło panieńskie porzuci zabawy?
Kto go opatrzy w rząd wnuków niepodły?
Aż gdy się radzi o miłéj rodzinie,
Taką odpowiedź odnosi z jaskinie:

LXXIII.

„Odżałuj, ojcze, wdzięcznego dziecięcia!
Zaprowadź Psyche na skałę w żałobie
Nad morze! Ani śmiertelnego zięcia
I z swego rodu obiecuj ty sobie.
Potka cię dziki, sroższy od zwierzęcia,
Skrzydlaty, co krew pije, serca zobie,
Pali, zabija, bogów wzgardzą wściekle,
Straszny na ziemi, w morzu, w niebie, w piekle“.

LXXIV.

Ledwie żyw został starzec opłakany,
Tak go stąd boleść, stąd napadła trwoga;
Miesza go różnie afekt roztargany:
Tu mu córki żal, tu się boi Boga.
Już go leniwe stopy między ściany
Domowe wiodą, i niespieszna noga.
Lecz przecie, niż w dom pierwsze wstawi kroki,
Stanowi boskie wykonać wyroki.