Strona:Poezye T. 2.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXI.

Boże, ukryty tam gdzieś na niebiosach,
Ileż-to razy w rozwichrzonych włosach,
Z załamanemi na oczach rękami,
Z pianą na ustach i z krwią, w poszarpanej
Szacie pielgrzymiej, przez chmur nawałnice,
Przez grzmot ciemności i gwiazd huragany,
Odmęt dróg mlecznych, warczące mgławice,
Huk i wir komet o złotych ogonach,
Przez nieskończoność, wieczność, co skrzydłami
Wieją nademną, niosące w swych szponach,
Jak para orłów żerujących wraz,
Pobite łupy swe, przestrzeń i czas:
Dusza ma leci do Cię, przed Twój próg,
Całą tę wzgardę, którą w nią wtłoczyła
Ludzkość nikczemna, zła, ciemna i zgniła,
Rzucić i pytać: czy patrzysz Ty, Bóg?!