Strona:Poezye T. 2.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zgaś świecę — — gdyśmy razem, zbyt krótkie są noce!
Przychodzę cię popieścić — czemu ci tak smutno?«

Kochanko, wczoraj różę przyniosłaś mi świeżą,
Dziś straciła już zapach i kolor, umiera;
Kiedym na ten kwiat patrzał, dziwną wizyę miałem —
Zdało mi się, że w grobie zwłoki twoje leżą,
A grób ten się powoli przedemną otwiera,
I dźwignęło się wieko trumny nad twem ciałem.

Byłaś podobna sobie, lecz jakże zmieniona!...
Cała woskowej barwy, twe oczy błękitne
Zapadły się wgłąb czaszki, zamglone i szkliste;
Rój robaków się wgryzał do twojego łona,
Kłębił się pożerając biodra aksamitne,
Wkręcał się w twoich włosów jedwabie złociste.

Gdyś weszła tu, zniknęło okropne zjawisko,
Lecz pamięć jego w mózg mój wdziera się namiętnie
Niosąc ze sobą zgrozę, szyderstwo i trwogę —
Czujesz?... Śmierć jest nad nami tak blizko, tak blizko,
Słyszałbym krok jej w każdem serca twego tętnie,
Zbyt mi straszno i smutno — — pieścić cię nie mogę...