Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/485

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I zamiast dawać od siebie traktaty,
Wolał już kornie prosie o przymierze.
Prędkoż minęły, królu pełen części!
Owe pogróżek nienawistnych lata:
Ruś ci groziła, że przez lat czterdzieści
Żadnym sojuszem z tobą się nie zbrata,
Ani przymierza nie zechce w umyśle,
Ani przymierza żądać nie pozwoli,
Ni posłanników do ciebie nie przyśle,
Aby czynili przyjacielstwu gwoli.


LXV.

Ale w potrzebie pycha się uchyli
I harde serce swoją hardość złoży,
Butna przechwałka w niefortunnej chwili
Bolesnym wstydem czoło upokorzy.
Pyszny się umysł napróżno wynosi,
Lada wypadek, już kornie się kłania.
Słońce rok jeden ubiegło na osi,
Już wróg podaje rękę pojednania,
Już swe zapomniał pogróżki dobitne,
Bo się o naród i kraj boi szczerze;
Oto przysyła posły czołobitne,
Wyprosić łaski, uczynić przymierze.


LXVI.

Nie tylko k’tobie, bo ci niedowierza,
Bo nadto blizko wieją twe sztandary,
Lecz i do Ojca świętego Papieża,
Na Rzym daleki śle swoje bojary,
By go prosili, aby swojem wdaniem
Zatrzymał twoje rycerskie pochopy,
Abyś je przerwał szczerem pojednaniem
I cofnął nazad twe zwycięskie stopy.
A Papież, widząc, że z pokorą przyszli,
Przyjął, uwierzył, wysłuchał w potrzebie,