Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
BALTAZAR (do siebie).

To mi ważny argument: trucizna w chorobie!
Szalonemu miecz w ręce! prawda, że to zrobię!

WĄTORSKI.

Za sto nędznych talarów — o, jak to okropnie!
Mój zamek się rozwali, tarcza herbu stopnie,
A kogut, jedno z godeł zyskanych od Lecha,
Ma służyć pośmiewiskiem, jak zwyczajna wiecha...
Ponad dachem gospody!... o moi przodkowie!
Znam od dawna lichwiarza: on spełni! co powie...

I przeżyć tyle hańby!
(Załamuje ręce i bezsilny usiada na gruzie).

BALTAZAR (klęka przed nim).

Ku takiej ohydzie
Przysięgam, że nie przyjdzie!...



SCENA SZÓSTA.
CIŻ i HANNA.

HANNA.

O! pewno nie przyjdzie!
Ojcze, byleś nie cierpiał... miłosierdzie Boże!
A ja ci zapracuję....

BALTAZAR.

I ja coś dołożę.

HANNA.

Wszak ja mam sznurek pereł z czasów lepszej doli...

BALTAZAR.

Wszak przy nowej opończy mam kołnierz soboli,

HANNA.

Mam pierścień z dyamentem, wszak to każdy kupi;
Lichwiarz weźmie w pieniądzach...

BALTAZAR.

A jakiż ja głupi!
Wszak mam dziesięć talarów, to dla mnie za dużo;
Chowałem je na pogrzeb, niech dziś panu służą...