Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/613

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XIV.

Cicho w namiocie — i król, i książęta
Zwiesili głowy pod myśli nawałem.
Wtem cisza nocy znowu potrząśniąta,
Ale złowrogim na trwogę sygnałem.
Król wybiegł... słucha... to nuta nieswojska!
— Na koń, żołnierze! do zbroi! do broni!
Lecz w tejże chwili nad uchem zadzwoni
Bogarodzica — hymn polskiego wojska.
Zaledwie szwedzka rusza się gromada,
Troisty hufiec na karki jej wpada.
Książę koniuszy wyskoczył z namiotu,
Dopadł rumaka — lecz go hufiec ściga,
Jeno zakrzyknął: — Hej, mości Szeliga!
Ze swą chorągwią zastaw się u płotu;
A jeśli napad podstąpi zdradziecki,
Pilnuj się waszmość na miejsca wyborze.
By miłościwy król jegomość szwedzki
W ręce się polskie nie dostał broń Boże!
Król szwedzki uszedł; lecz jego zamiary
Przeniknął hufiec pancerny litewski,
I wielki hetman, Wincenty Gosiewski,
Przyskoczył, mając najemne Tatary, —
I wtejże chwili zręcznie oskrzydlili
Pancerne hufce księcia koniuszego.
Napróżno pułki brandenburskie biegą,
Napróżno szwedzkie rycerstwo się sili, —
Już dzielne polskie i tatarskie zuchy
Rozbiły hufiec birżańskiego księcia.
Książę z Szeligą, bojąc się ujęcia,
Na rączych koniach szukają otuchy.
Hufiec Tatarów rączo ich dościga:
Pojmany książę, pojmany Szeliga.

XV.

Chwała zwycięstwa, jak kronika pisze,
Na Gosiewskiego zaświtała głowie;