Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/576

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mierzyć ci hojną obiecuje miarą!
A tam na dworach, dokąd chętka wzywa,
Zyski niepewne, strata niewątpliwa :
Bo strata czasu na służebnym chlebie,
Dla Boga, kraju, dla samego siebie.
Tam twoja wola nietwoją się stanie;
Tam zaprzedałeś twój sen i czuwanie;
Tam każde słowo musisz mieć na wodzy.
Wiesz, jak bogatym hołdują ubodzy?
Służąc w ich barwie, nie dopuszczaj Boże,
Nawet myśl twoja zaprzedać się może!
Boś ty najemnik, i Bóg wie za kogo
Nieść twoją głowę rozkazać ci mogą !
Nie jedź, mój synu! lub jeśli ci mile.
Idź w dworską służbę — ja nie błogosławię,
Bo wiem, że do nas powrócisz za chwilę,
Może powołań ku godniejszej sprawie!
Nie błogosławił — a młody Szeliga
Jechał do dworu i już barwę dźwiga,
Hasa po kniejach, jak dojeżdżacz lichy . . .
Poszedł swą drogą, bo w Niebiesiech pono
Nad głową szlachty, za grzechy jej pychy,
Już służebnictwa klątwę wyrzeczono!
Ojciec umierał i przyzywał syna;
Syn nie mógł przybyć po błogosławieństwo,
Bo była zręczność popisu jedyna.
Obława sławna! Całe Wielkie Księstwo,
Wszystko co żyje, na wyścigi bieży
Polować z królem do puszcz Białowieży.
Sądził Szeliga w zamniemaniu płonnem,
Że król, gdy zręczność łowiecką obaczy,
Weźmie go k'sobie i mianować raczy
Łowczym nadwornym, a potem koronnym;
A wtedy żywot rozpocznie szczęśliwszy
I pana ojca przekona, co umie....
Lecz król młodzieńca ani widział w tłumie,
A ojciec umarł, nie błogosławiwszy.