Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/559

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na koń, rycerstwo! — chrobry hetman woła,
Trwożliwy bezład zakipiał dokoła,
Ów szuka zbroje, ów konia na dworze
Znaleźć nie może.
Gdyby zaprawdę wrogowie w tej chwili
Na potrwożone wojsko uderzyli,
Rycerstwo snadno w takowym bezładzie
Trupem się kładzie.
Belina trąby obozowe słyszy,
Poznaje gwary swoich towarzyszy;
Gdzież nieprzyjaciel, co zda się szedł drogą?
Niemasz nikogo!
Żegna się krzyżem, przetarł oczy senne,
Patrzy w ciemności otchłanie bezdenne:
Zda się coś huczy, zda się coś porusza —
To polna grusza!
Tymczasem wojsko do szyku stanęło,
Już się gotuje na bojowe dzieło;
Gdzie i z kim zasię? niełatwe problema,
Gdy wrogów niema.
Harcują w polu i czaty i straże,
Ale dokoła nic się nie ukaże;
Belina wespół z drugimi harcerze
Zwija się szczerze.
Radośnie krzyczy, że niemasz nikogo,
Że towarzysze spać bezpiecznie mogą.
Że to nie Rusin, ale go napadło
Senne widziadło.
Lecz po obawie znów przyszła obawa!
Bo król był srogi, gdzie idzie o prawa:
Za marny popłoch nieuważne straże
Śmiercią się karze.
Więc przeczytano wojenne statuty,
Płacze Belina w kajdany okuty,