Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mżą się ruchome cienie, jak duchów latarnie.
Piękna była w tem świetle blada twarz Acerna:
Wąs przyprószon siwizną, a broda pomierna
W uściech nieco uśmiechu, z jakim sypia dziecię,
Na czole zmarszczki cierpień — ślad życia na świecie,
Jedna ręka na piersiach, jakby boleść dławił,
Druga w górę wzniesiona, jakby błogosławił.
Bo może dusza wieszcza błogi kraj oblata,
Żegna swoją ziemicę, odchodząc ze świata.
Może gromadę ziomków przeprasza najczulej,
Co kielich jego życia goryczą zatruli,
A on, gdy cierpliwości braterskiej me stało,
Ciskał nieraz w ich czoła satyryczną strzałą.
Już mu Pan Bóg odpuścił — przeznał dobre chęci;
Odpuśćcie jego winę i ludzie zawzięci!
Bo jego cała wina, że czuł nadto żwawo,
Że jęcząc opatrywał swoją ranę krawą!!
Acernus śpi, jak gdyby w zachwyceniu Bożem;
A stara jego harfa, wisząca nad łożem,
Nietknięta od nikogo, zda się, pieśnią dycha,
Niedosłyszanem drganiem pobrząkiwa z cicha.
O! wierna towarzyszka marnego rzemiosła,
Tak się z duszą pieśniarza zbratała i zrosła,
Że stęskniona po panu zagrała boleśnie,
Że przeczuła pieśń duszy, którą śpiewa we śnie,
I poczęła mu wtórzyć — znane jej zadanie
Drganiem strun odbić serca śpiewaczego drganie.
Och! po tylu westchnieniach, tylu pieśniach burzy,
Czyż nakoniec cherubów muzyce zawtórzy
Na wieczny odpoczynek nad znużoną głową?...

VI.

A w celi tak coś straszno i tak coś grobowo,
Że czuć obecność śmierci, nim jeszcze zapuka:
Wojciech smutny, że leków nie pomoże sztuka,
Głowę oparł na ręku, wzrok wlepił w Acerna,
A łza starej przyjaźni, rzewna, miłosierna,