Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

My mścić się nie umiemy na sprawcach potwarzy,
Bo Chrystusa znieważa ten, kto nas znieważy.
Bóg zwrócił na bluźniercę zagniewane oko —
I ów Acernus głośny, sławiony szeroko,
Przyszedł na stare lata do torby i kija,
Nędza go i zgryzota przed czasem dobija,
A kraj, co w jego pismach tak wielce spodoba,
Nie dźwignął swego wieszcza z barłogu Hioba.
Lecz przyszedł Jezuita, wziął z błota oszczercę,
Okazał niegodnemu miłościwe serce;
Gdy się nędzarz w kałuży zasłużonej wala,
Dał mu gościnny kącik swojego szpitala:
Niech świat patrzy i uzna Jezuitów czyny,
Jak chlebem odpłacamy za żądło gadziny.
Rzekł odźwierny i westchnął w prostocie gołębiej;
Westchnął i Wojciech Oczko boleśniej i głębiej:
Na starego lekarza osiwiałej rzęsie,
Jak gwiazda promienista, łza gorzka się trzęsie.

II.

— Do celi, gdzie Acernus, wejść teraz nie możem:
Rektor go pojednywa z miłosierdziem Bożem.
Dzisiaj prosił o spowiedź z pokorą i skruchą,
Rektor jego spowiedzi sam raczył dać ucho,
Sam wprowadzi grzesznika w wiekuiste wrota,
I Olejem namaści, i da Chleb żywota;
Sam wydrze jego duszę piekłu i rozpaczy.
My wrogom przebaczamy — niech im Bóg przebaczy!
Tak, wiodąc sklepieniami ciemnych kurytarzy,
Odźwierny Jezuita sam do siebie gwarzy,
Bo lekarz, w tęsknej myśli pogrążywszy ducha,
Słów jego nie uważa, przechwałek nie słucha.

III.

Przed nizkiemi drzwiczkami zakonniczej celi,
Nie śmiejąc do niej pukać, przybyli stanęli.
Stamtąd płacz dolatywał i rozmowa cicha:
To schorzały głos starca, to mocniejszy mnicha;