Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo widzisz aspan, że chłopska gromada
Sercem ze szlachtą dzielić się nie rada;
Wie, żeśmy o nich nie wielce ciekawi,
Czy złe, czy dobre, w głębi serca dławi.
Bo taki narów już mają ludziska:
Trzeba zasłużyć, nim ufność się zyska;
Spółczucie bywa spółczucia zapłatą.
Panie Jakóbie! a co waszeć na to?

VII.
Marek zębami aż zazgrzytał wściekle.

Dalej a dalej snuje się po piekle;
Od chłopskiej ciżby ucieka na stronę,
Gdzie chodzą pany jaśnie oświecone;
Gdy jasne pany gadać z nim nie raczą,
Znowu się kryje za ciżbę wieśniaczą;
A kiedy kmiotki uciekają przed nim,
Idzie się kłaniać szlachcicom sąsiednim;
Lecz odepchnięty od szlachty i kmieci
Na nowo panom swe służby zaleci.
Gdy tak się snuje od grona do grona,
Mijają lata, wieczność nieskończona;
Wszyscy się cieszą ze swymi w gawędzie,
A Marek wiecznie pokutować będzie,
Od wszystkich spotkań szmerem pośmiewiska,
Nikt go nie pozna, ręki nie uściska,
Żaden go z braci nie uzna za brata...
Panie Jakóbie! czy słuszna zapłata?

VIII.
Pewna pobożna niewiasta w klasztorze,

Miewając we śnie objawienia Boże,
Między innemi widziała w zachwycie
Marka po śmierci opłakane życie.
Jako na siostrę zakonną przystało,
Słowo do słowa historyę całą
Spowiednikowi wyznała przy kratce,
Potem do ucha przełożonej matce,