Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przysiągłem, że ich słowa czynem udowodnią.
Domownik Kontarinich, Farnezich pieszczota,
Dostojności kościelnych otwarte-m miał wrota:
Więc marzyłem, że kiedyś w ojczystym kościele
W obronie Chrystusowej odezwę się śmiele;
Że Bóg brzydzi się wkładać kajdany na serce.
Choćby wołał fanatyzm: Ukrzyżuj bluźniercę!
Niechaj na mnie kamieńmi albo błotem ciska,
Zniosę gminu obelgi i urągowiska;
A choćby przyszło jaśnieć w Biskupiej tyarze,
Wstąpię we ślubne związki, jak mi serce każe.
Dowiodę i przysięgnę, choćby wobec krzyża,
Że godności kapłańskiej mój ślub nie ubliża,
Że niedość po łacinie szargać Pańskie słowo,
I swarzyć się ząb za ząb o wiarę Lutrową,
Albo o dziesięciny. Nie próżnować marnie,
Lecz wszczepić się miłością w serce swej owczarnie,
Dać jej wzór, doskonałość jako się dościga,
I ocierać pot krwawy, kiedy krzyż swój dźwiga,
I dopomódz dźwigania — to święciej daleko,
Niż z bukowym różańcem i chmurną powieką,
Z lodowatemi pierśmi, w doktoralnej todze
Dać aniołowi pychy wyolbrzymieć srodze.
Głos ten trafi do Rzymu — a wtedy swą władzą
Apostolskie wyroki słuszność mi oddadzą,
A żmija fanatyzmu, co mię zdławić życzy,
Z pod ziemi chyba klątwy pobożne wysyczy.
Śmiało goniłem w myślach na ów bój zajadły;
Lecz gdy przyszło do czynu — ręce mi opadły!
Ząkłem się, żem ułomny przed obliczem Pańskiem,
Uciekałem przed świętym chryzmatem kapłańskim,
Aż zbadam, aż uzacnię głąb mojego łona.
Lecz łódź mego żywota na szturmy sądzona
Nie mogła w cichym porcie zawinąć swych żagli.
Ojciec woła mię z Rzymu, zaklina i nagli,
Ażebym powróciwszy do ojczyzny skoro,
Został domu i braci jedyną podporą,