Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Starzec we dzwonek furciany kołata.
Była to furta Bernardyńskiej Braci —
Snadź musi pomnieć staroświeckie lata,
Snadź i Ojcowie tutaj nie bogaci.
Klasztor i kościół budowane z drzewa,
Czasy Witolda pamiętają pono;
Ściany się trzęsą, kiedy wiatr powiewa,
Dachy słomiane zakwitły zielono,
Przy starych ścianach rozrosły się chwasty,
Szorstka pokrzywa i oset kolczasty.
Starzec za sznurek pociągnął po trzecie,
Rozbity dzwonek gdzieś głucho kołata —
Wreszcie ktoś idzie — otwarła się krata —
Odźwierny spytał: A czego tam chcecie?
Dziad się pokłonił, aż brzękły u szyi
Krzyż Chrystusowy- i medal Maryi.

II.
I rzekł: Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony!

Oto do miejsc cudownych wybrałem się w drogę,
Ślubem po żebraninie obchodzę te strony,
Ale głodny, schorzały, dalej iść nie mogę.
Mam moje święte wota, chcę czynić im zadość,
Ale cóż? stare nogi nie służą mi sporno,
Stare kościska bolą... ej! starość nie radość;
Ojcowie! chcę gościny za furtą klasztorną,
A za dzionek, za drugi, orzeźwiwszy duszę,
Powiem szczerze: Bóg zapłać, i dalej wyruszę.
A może tutaj umrę, no! to zawsze lepiej
Umrzeć w świętym klasztorze, niż na drodze pono
Przecie kapłańska ręka powieki zasklepi
I trupa choćby wodą pokropi święconą.
Ojcze! powiedz starszemu, że tu dziad w podróży
Prosi o miskę strawy i schronienie skromne;
A za to, czyli umrę, czy żyć będę dłużej,
Nigdy w moich modlitwach Ojców nie przepomnę.