Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedy nie płacą szlachta panowie,
Wygnawszy szlachtę, folwark założę.
— Zgadzam się na to — odpowie hrabia —
Piękna posiadłość z tego się sklei...
Wypędzić szlachtę, wszak grunt obrabia
Bez żadnych nadań i przywilei.
Wypędzić szlachtę! Aspan w tym względzie
Trafiłeś całkiem po mojej chęci;
Przynajmniej nadal szkody nie będzie
W lasach, na polach i sianożęci.
Tak! idźcie z Bogiem, panowie moi,
Wasze sąsiedztwo w gardle mi stoi!
Szlachta jęknęła: Za cóż nam, za co
Nie dają spocząć w ojców mogile
Tu każdy zagon spulchniło pracą,
Oblało potem pokoleń tyle!
Wszak my i w wojnie, wszak my i doma
Biegli na każde pańskie skinienie,
Wierność szlachecka była wiadoma
Od pokolenia na pokolenie;
Niech naszych przodków poświadczą kości
I te portrety przodków waszmości.
Cofnij się, hrabio, w swoim zamiarze,
Nie daj się uwieść namową zdradną,
Bo za nieludzkość Pan Bóg pokarze,
Bo ci łzy nasze na głowę spadną!
Tak uroczyście, wznosząc ramiona,
Zawołał głośno najstarszy z grona.
Hrabia się gniewnie nasrożył za to,
A pan Agronom, co bliżej stoi,
Znieważył starca trzciną sękatą
I wygnał za drzwi z pańskich podwoi.

X.
I wypchnięto nas z gruntów rękami przemocy...

Zawitał święty Jerzy w sam dzień Wielkiejnocy,