Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zmówić pacierza lub położyć krzyża,
Albo spojrzenie do Niebios podnosić.
A wiosną, panie, samemu i w lesie,
Ot, nie wytrzymasz bez modlitwy Bożej!
Tak ci zapłakać i pomodlić chce się,
Że krzyż na piersiach nie chcąc się położy.
O! wam nie pojąć, jak się zbrodniarz modli,
Kiedy mu w sercu odezwie się skrucha!
Choć szatan szepce, że się człek upodli,
Wzywają Ojca i Syna i Ducha,
Że trzeba hardo postawić się Bogu,
Gdy już nadziei w miłosierdziu niema, —
Poczniesz modlitwę, jak gdyby z nałogu,
A skończysz płaczem, aż serce się wzdyma.
Tak było ze mną...
Tymczasem od słonka
Wiosenne listki puściły na drzewie,
Począłem słyszeć śpiewanie skowronka,
Już po zaroślach tokują cietrzewie;
Zaśpiewał słowik — już częściej się spotka
Borowy kwiatek, lub grzyb i jagoda.
Lecz zły to pokarm, choć zebrać tak blizko:
Człek jako zwierzę pragnie krwi i mięsa;
Nieraz bywało, jak głodne wilczysko,
Człek się za mięsną zdobyczą wałęsa...
Lecz trudno zdobyci — nie służą dla człeka
Ni orle skrzydła, ani rysie szpony;
Nieraz, zwietrzywszy zwierzynę z daleka,
Trzeba fortelić jak kot zaczajony.
Czasem się ptaszki usidlą jak więźnie,
Czasem mój topór w łeb wilczy zagrzęźnie, -
O! wtenczas uczta! przy takiej biesiadzie
Ze stosu łomów ogień się nakładzie —
A tam śpiewając i ćwiertując zwierzę,
Przybieram myśli weselsze i żwawsze...
Lecz rzadkie, rzadkie zbytkowne wieczerze,
Głód co najczęściej, a złe myśli — zawsze.