Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Będą dzieciom testamentem
Przekazywać proces pusty;
Na braterskich karkach — szpetnie
Czynić próbę szabel hartu,
Mazać herb swój nieszlachetnie
I oddawać duszę czartu!
— By więc zetrzeć plamę z czoła,
Zmazać karę nieochybną,
Radzę oddać do kościoła
Oba morgi i toń rybną.
Za tę skruchę Pan Bóg — jużci
Grzech dzisiejszy wam odpuści,
I ofiarę przyjmie wdzięcznie
Za zgładzenie tych bezprawi, —
A ksiądz Proboszcz comiesięcznie
Za was świętą Mszę odprawi.
Bóg okryje Swem ramieniem
Tarczę herbu starożytną,
Wasze domy z pokoleniem
Pomyślnością wam zakwitną...
No! czy zgoda?
— Mądra rada —
Już inaczej nie wypada;
Oba morgi niepodzielne
I zatoka koło młyna
Ni Stefana, ni Marcina,
Ale odtąd już — kościelne.
Niech pan woźny tu posiedzi,
I dokument spisze żywo —
Jutro idziem do spowiedzi
Z tą pobożną donatywą.
— A salarya?
— To nie minie,
To Proboszcza rzecz, nie nasza, —
A za cięcia od pałasza
Damyć żyta po ośminie.
— Zgoda! — krzyknął woźny żwawie —