Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ej panie! — powiedziałem — mnie nie do zwierzyny;
Ot się trzy małe gwiazdki stoczyły z Niebiosów.
— Cóż z tego? — Ach te gwiazdy! to były me syny!
To gwiazdy moich synów, światełku ich losów!
— Skądże to wziąłeś? — Hola! wszakże mówią ludzie,
Że każdy człek na Niebie ma gwiazdeczkę własną:
Że jej bystra źreniczka pogląda z daleka,
I strzela promykami tak ciemno lub jasno,
Jak jasna albo ciemna dola jej człowieka.
Że gwiazdy tych, co idą szczęśliwą koleją,
Piękną iskrą na sinem Niebie płomienieją,
Ot jak ta, co pan widzisz... co się w lewo żarzy...
A te gwiazdy drobniutkie — to gwiazdy nędzarzy,
Tleją... at! jak dogarek lampy na pogrzebie.
I mówią: że gdy człowiek snem śmiertelnym zaśnie,
Wtenczas i gwiazda jego stoczy się po Niebie,
Błyśnie wężykiem... i zgaśnie.
Oj dożyłem na starość! — Widziałem w tej chwili,
Jak gwiazdy moich dzieci zgasły na błękicie.
Ejże biedne me syny! — już mi nie wrócicie...
Gdzieś was na cudzej ziemi wrogowie zabili!!

V.
Pan począł śmiać się ze mnie: Ech! jesteś dziwakiem!

Wstydź się wierzyć w te duby, co plecie prostota!
Człek swoim, gwiazda swoim postępuje szlakiem,
I losami ludzkiemi nic się nie kłopota.
Każda gwiazda na Niebie, co ją wzrok doścignie,
To planeta lub słońce przysłonione mgiełką,
A to, co widzisz czasem, jak przeleci, mignie,
To po prostu meteor — lub błędne światełko.
To fosfor, albo gazy. Próżno głupcy bredzą:
Gwiazdy o twoich synach.... nic a nic nie wiedzą.
I począł dalej mówić, tłomaczyć na nowo,
Po mądremu, z łacińska, fizyką książkową.