Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ty znów mój koniu? — hem, koń Beduina
Nie rży na próżno. Jest tu cóś. — Widzicie
Parsnął, szeroko rozwarł nozdrza obie,
Strzyże uszyma, oczy mu się palą,
Patrzą na pustyń. Przysięgam na życie,
Że lub wilk przemknął między piasków falą,
Lub Samum[1] zgubne zwiastuje przybycie,
Piaskiem nas zalać, tchem zatrutym zabić.
Kto wié? mógł jakich nieproszonych gości
Wasz pilaw, wasza karawana, zwabić.
Bądź co bądź, życzę mieć się na baczności,
I broń opatrzyć... ”

— „Dla Boga! Panowie!
Zaryf zawołał, ryż się przegotuje.
To mi grunt rzeczy! pieśń się nie zepsuje,
Ani rozmięknie w beduińskiej głowie,
Jak w garnku pilaw. Więc odłóżmy odę;
Daléj do dzieła! za mną! scedźcie wodę,
Rozynki!... barani... widoku uroczy!
Nakryjcie garnek; ot tak, niech się tuszy! —
Teraz znów gościu w ucho mojéj duszy
Jak w konchę nasyp twych rymów klejnotu.
Lecz cóż w ów namiot tak wlepiłeś oczy,
Jak gdybyś nigdy nie widział namiotu?”

„Czyj to jest namiot?” — „Jakiegoś Araba,
Przywlekł się do nas na drodze s Kaaba,

    wierszem nłożoną, otwiera książkę i czyta gazel wypadły losem. Modlitwa ta jest następująca: „Hafizie szyrazki! Znawco wszelkich tajemnic! sstąp na mnie! Na,... (tu się wymienia osoba, dla któréj fal ciągnie się) zwróć łaskawe spojrzenie! Fal stosowny do okoliczności wyrzuć!”

  1. Wiatr