Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A my podnosząc pęta zabójcze
Wołamy: Ojcze!

Tyś nas, o Panie, rozdarł na troje —
Jednak nie szemrzem na sądy Twoje!
Bo jak Ty jeden choć w trójosobie,
My jedni w Tobie.

Nowy Izrael wśród życia puszczy,
Ku najgrawaniu rzucony tłuszczy
Idzie pokorny, cichy — bo czuje:
Bóg się zlituje.

Człowieku — Boże — Synu niewieści,
Przez wszystkie Twoje straszne boleści,
Przez Matki Twojej bolesne noże:
Litości — Boże!

Łez nam już brakło — krew tryska z powiek!
I Tyś o Panie cierpiał jak człowiek,
Toć i zrozumiesz ten ból człowieczy
Co nas kaleczy.

A skoro jutro dzwon się rozbuja,
Radosnym hymnem na Alleluja,
Górować będą w akordzie tonów,
Serca miljonów.

W noc Wielko-Sobotnią,
Poznań, 1870 r.