Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co niegdyś w cesarskiego orła przemieniony
Na zwaliskach Kremlinu złote ostrzył szpony —!
I spojrzałem na Polskę — świątyń szczyty stare
Dopalały się w gruzach naszych miast i włości,
I nic nie było słychać w grobowej cichości
Chyba turkot kibitki co niosła ofiarę!
Chyba ciężkie westchnienie i jęk przytłumiony
Osieroconej matki, kochanki — lub żony!
Matki, co porwanego opłakując syna,
Dzień jego urodzenia w rozpaczy przeklina!
I chciałem się oderwać od tego widoku,
Co przebolałe serce taką męką trudził,
Co ssał mą krew jak upiór — i łzy czując w oku,
Zamknąłem je — w tem nagle dźwięk kajdan mnie zbudził!


∗                    ∗

We śnie jak w życiu, krótkie są chwile roskoszy!
Jam błysk szczęścia okropnem opłacił marzeniem,
Jak wędrowiec, co pragnąc spocząć nad strumieniem,
Jadowitego węża z krzewiu róż wypłoszy.
A więc tylko do cierpień ludzie się rodzili?
Bo gdzież jest trwałe szczęście? — Nasz świat się zestarzał,
Długi szereg pokoleń to słowo powtarzał
I nie znalazł na ziemi. — A ludzie marzyli —
I wiecznie marzyć będą o szczęściu, jak dzieci,
Które gonią motyla co ku niebu leci! —
Jednak iskry przeczucia śród duszy goreją,
Że życie się nie kończy u deski grobowej — —
O! nie! my nie napróżno łudzim się nadzieją:
Kolomb przeczuwał światy — i odkrył świat nowy!

Paryż, 1832.