Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Malowana podłoga — rzeźbione drabiny —
A w niej — oprócz zaprzęgu dla pani Hrabiny,
Jest sześć angielskich koni w oponach z tywtyków,
A do stajennej służby, aż trzech angielczyków. —
Teraz summa summarum niech pan Prezes doda,
Do jakich kosztów pędzi ta szalona moda! —

pan bonawentura ze smutkiem.

Więc wnuk mój do ruiny prostą leci drogą!
Na ten przepych i zbytki, czyż wystarczyć mogą
Intraty ze trzech wiosek?

(Liczy na palcach.)

Konie — stajnia — sługi! —

pan dyderski.

O! nie, nie wystarczają! — Ztąd weksle i długi! —
Na pierwsze zawołanie młodego panicza
Lichwiarz na krótki termin pieniędzy pożycza —
A gdy nie masz czem płacić na czas oznaczony,
Nowy oblig się pisze procentem zwiększony.
Lgną coraz głębiej sępa brodatego szpony,
Bo coraz dłuższy ogon do summy przyrasta,
Dopóki woźny z pozwem nie zawoła: basta!
I pan Marceli zaczął od pożyczki małej,
Lecz go skrypta po skryptach daleko zagnały —
I dziś za te płochości kara nad nim bliska,
Gdyż, jak słychać, Mośkowicz bardzo go naciska.

pan bonawentura z rezygnacją.

Pełen goryczy kielich dałeś mi do ręki —
A jednak, drogi Panie, dzięki tobie, dzięki,
Żeś mnie ostrzegł, objaśnił o tej smutnej sprawie,
O której, jak pan mówisz, już głośno w Warszawie.

pan dyderski.

Szałem pańskiego wnuka całe miasto tętni —
Żałują go życzliwi — szydzą obojętni —
Mnie zaś lżej na sumieniu, że do uszu pana
Doszła nareszcie prawda, długo ukrywana!

(Patrząc na zegarek.)