Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nim pojedziem na spacer, powiedz no mi Wasze,
O którejż to godzinie te wyścigi wasze?

pan marceli.

O czwartej — ale trzeba ztąd ruszyć o trzeciej,
Bo choć droga niedługa, lecz czas szybko zleci.

pan bonawentura.

Mam dziś wyekspedjować trzy, lub cztery listy.
Odłożę do wieczora — tylko do jurysty
Chcę napisać słów kilka nim z wami wyjadę,
By do mnie jutro zrana przyszedł na naradę.

(Siada do kantorka i pisze.)
pani hrabina, do Marcelego.

Widziałeś się z stryjostwem? Jak się ma bratowa?

pan marceli.

Stryjenka tak jak zawsze, wesoła i zdrowa.
Odbyłem ze stryjaszkiem dysputę nielada:
Wie mama, że stryjaszek za końmi przepada,
Ale przedpotopowe ma o nich ideje —
Gardzi rasą angielską, z folblutów się śmieje.
Koń arabski, dla niego, pierwszym śród rumaków
Jak słońce pośród planet, orzeł pośród ptaków. —
«Inne rasy, powiada, nieprzydatne na nic
«I wartoby im wzbronić wstęp do polskich granic.»
Chłop mazurek, koń turek, gwarzono przed laty:
Lecz teraz, śród postępów dziesiejszej oświaty
Przykro słuchać, gdy człowiek rozsądny podziela
Zdania z epoki Sasów, lub księcia Popiela!

panna tekla.

Żanetka pewnie o mnie się wypytywała!
Czy nie wiesz jaką suknię będzie jutro miała?

pan marceli, śmiejąc się.

Do takich konfidencji nie doszła Żaneta —
Stroiki, to są wasze kobiece sekreta,