Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prawda! krzyż na niej błyszczy — lecz jest i podkowa
Z resztą, zajęć na serjo śród Warszawy mało —
Nuda cięży jak ołów nad młodzieżą całą.
Czujemy nadmiar życia i chęć do działania,
A działać według serca tysiąc przeszkód wzbrania!
Musim się więc zatrudniać tem co nam niewzbronne:
Pokochaliśmy stajnię i wyścigi konne —
I galopujem z hardem lecz smętnem obliczem!
Wolelibyśmy z szablą — a musimy z biczem.

pan bonawentura.

Trwonić żywot na fraszkach, to dziś chleb powszedni!
Marcelku! jam cię zmartwił — oj! biedni wy biedni!
Bawże się więc twym sportem, gdy teraz człek młody
Musi być masztalerzem z potrzeby i z mody.
Niech i twa klacz angielska kłusuje ku mecie,
Byle mi tylko Waszeć nie był na jej grzbiecie!

pan marceli.

Już nie czas, drogi dziadziu, w planach robić zmiany,
Program jutrzejszych kursów już wydrukowany:
Imię moje wpisane na goniących liście.
Niech dziadzio czyta —

(Podaje mu program.)
pan bonawentura, czyta i łapie się za głowę.

Chłopcze! — Pfu! zwarjowaliście!
Każdy dał trzysta rubli! Trzysta rubli stawka?
A to grubo kosztuje ta wasza zabawka!
Karty już wam nie starczą, biegniecie szaleni
Do nowej gry, co grozi karkom i kieszeni!

pan marceli, z uśmiechem.

Nie grozi! — bo ja wyznam dziaduniowi szczerze,
Że owa gruba stawka tylka na papierze.
To dla oka, dla gazet, by gadano w tłumie,
Że gentleman warszawski zakładać się umie.