Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

etapu, którym będzie Bajazyd. Opuszczamy stolicę Armenii z przeświadczeniem, że w czeluściach gór czyhają groźni i waleczni Kurdowie.
Zmiana furgondżego na dobre nam nie wychodzi; przekonywamy się o tem boleśnie i dotykalnie. Opuściliśmy Erzerum o 9-ej zrana w smutny i szary dzień jesienny. Niebo rozpłakane, pada drobny, gęsty deszczyk, siekący twarz przy podmuchach ostrego wiatru. To też po półgodzinnem narażaniu jej na zjednoczone złośliwości ulewy i wichury, odwracamy się tyłem do koni, tembardziej, że i krajobraz niczem wzroku nie nęci. Nagle rozlegają się krzyki, trzask i łomot piekielny. Zanim zdążyliśmy zrozumieć co nam grozi, leżymy już pod mnóstwem pak, przygnieceni przez konie. Furgondżi i jego pomocnik zdążyli byli zeskoczyć. Szczęściem skończyło się wszystko na przykrej chwili strachu, przez którą przemknęło przez myśl całe życie i śmierć w oczy zajrzała. Gdy wydobywają nas z pod pak, których sam ciężar mógł zabić, a które szczególnem zrządzeniem losu ułożyły się nad nami, tworząc jakby bardzo nizkie sklepienie — okazuje się, że nie jesteśmy nawet zbytnio potłuczeni. Zato z prowizyami naszemi źle się bardzo dzieje. Dobre wina, które miały wzmacniać, podręczna apteka — wszystko przepadło z kretesem. Czerwony strumyk Burgunda spływa po spadzistej drodze, niosąc z sobą szkła odłamy.
W najgorszym jednak stanie jest sam furgon. Woźnice wszystkich trzech pojazdów, czerkies i żołnierze zabierają się do naprawy z całym arsenałem