Strona:Pod lipą.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech żyje!... — woła, nienawiść i złość wroga Polski.
— Niech żyje! — szepce chciwość i samolubstwo nikczemne.
I przez cztery miesiące żyje młody Frankowski, a żyje wśród tortur i cierpień bezgranicznych.
Najpierw chciano go zyskać łagodnością. Generał Chruszczew, nawet w mieszkaniu swojem przeznaczył pokój dla rannego, ażeby zyskać przychylność.
Lecz Frankowski, na pytania nie odpowiadał.
Więc przeniesiono go do najgorszej, ciemnej, cuchnącej celi.
Nie odpowiadał.
Zaczęto bić i katować gojące się rany.
Zaczęto głodzić i grozić śmiercią.
Ogłoszono wreszcie wyrok śmierci.
Nie dozwolono obaczyć się z matką, która ostatniego syna już miała w pętach moskiewskich.
Wszystko to nie wywołało słowa skargi, ani słowa zeznania nie wydobyto z ust młodzieńca.
Dnia 16—go czerwca 1863 roku powieszono go w Lublinie.
A ostatnie słowa jego były:
— Niech żyje Polska!...

— — — — — — — — — — —

On, który hasło życia miał zawsze na ustach, on, który kozakowi-szpiegowi wolność dał w imię miłości braterskiej, on, który pragnął dać wolne i szczęśliwe życie Ojczyźnie, tak jednak rychło i, prędko poszedł w mogilną noc i ciszę.