Strona:Pod lipą.djvu/006

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy to bunt? — pyta naczelnik.
— Nie panie. My wszystko zrobimy, ażeby nasz kościół dla nas pozostał. 20 tysięcy rubli damy na cerkiew prawosławną, zbudujemy ją — tylko kościoła nie odbierajcie.
Wybrano 20 włościan w deputacyę.
Dziesięciu z nich poszło do Potapowa z prośbą o przyjącie 20,000 rubli na cerkiew prawosławną, byle kościół im zostawiono.
Drugich dziesięciu czekało. W razie, gdyby tamtą deputacyę „za zuchwalstwo” zamknięto, ci pojadą do Petersburga...
Rozkazu nie cofnięto.
Ostatnia pieśń brzmi długo...
W około kościoła postawiona straż odpędza, kolbuje i odpycha tych, którzy do kościoła dążą, — lecz to nie wstrzymuje, nie łamie odważnych...
Chcąc wstrzymać śpiewy, wydzierają z rąk wchodzących książki do modlenia, „Złote ołtarzyki”, „Oficium”, to wszystko przechodzi w moskiewskie ręce i już kilka worków z książkami zabranemi stoi pod kościołem, a pieśń brzmi i nie ustaje.
Nie jednym już włosy zbielały przez ten wielki czas błagania, nie jednym już wargi krwią zaszły i głos śpiewający jest jękiem bolu najokropniejszego...
Organów muzyka bije o szyby okien, jakby chciała się przez nie wydostać i płynąć dalej, dalej nad sioła i miasta, nad bory i knieje, a wołać naród cały do długiej, wielkiej pieśni, wobec której wróg