Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a wielbią — kiedy, siadając na kwiatki,
skrzydła składają... jak dziecko, co nie wie,
że uwielbieniem są: dłonie złożone.
 
3.
Uważ przelotem którego z motyli,
Lecz wyjdź wpierw duchem z siebie na tę stronę,
gdzie wiek się pełni w ciągu jednej chwili.
A wtedy owiń, jak nicią pajęczą,
wzrokiem swym — pierwsze z najpłochszych motyląt
i pędź z niem razem nad łąkową tęczą
na żaglowanie przez próżnię i wyląd
na pąku malwy, lub w modrym kielichu
leśnego dzwonka...
...Odłącz się od kwiatu
a leć, szeleszcząc skrzydłami pocichu:
przyglądający się pierwszy raz światu.
Aż gdzieś po drodze, która jest bez celu,
spłoszy cię nagle — łudząco-podobny
przez lot, kapryśny, jak twój — listek chmielu,
co leci sobie, jak motyl osobny.
Zlęknion tą dziwnie wspólną podobizną,
podbijesz siebie nad krzaki, nad drzewa...
lazury blaskiem cię wokół obryzną,
uczujesz, jak się twa pamięć zalśniewa
wiatrem i słońcem... tem wszystkiem... tem wszystkiem...
A myśl się stanie, niby niemy klawisz,
co już nie dźwięczy — przeto ją zostawisz
i, jak z poczwarki, wyfruniesz z niej: LISTKIEM —
MOTYLEM...