Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ot zobaczył pana i pomyślał prosić.
— Co nowego?
— Sprzedajcie mi ten ogród co Tabor dzierżawi.
— A tobie na licha? Za dwa miesiące odchodzisz.
— Jak sprzedacie, nie odejdę.
— W głowie tobie czort głupstwo wysiedział, chcesz się tu osiedlić? Toż na Podolu masz rodziców.
— Możeby przyjechali.
— Człeku, co tobie? Czyś ty się tam nie wychował, że chcesz starych tu zwłóczyć? Pewnie kanalia polubił dziewczynę — hę?
— Już nie odrobić.
— A którą?
— Motylińską.
— Hulaj głupi! A to oszalał — nie znalazłbyś między swemi ładniejszych?
— To i cóż, ta się podobała.
— I myślisz się żenić?
— Koniecznie. Powiedziała, żeby kupić kawałek gruntu i z tem przyszedł do pana.
— Nie sprzedam, gubić cię nie chcę. To zwodnica.
— Nie gańcie panie, płocha malutka, ale się uspokoi.
— Ho, ho, nie na tym świecie. A masz pieniądze?
— Sto piędziesiąt rubli zebrał.
— Nie starczy.
— Pożyczę.
— Wtedy gadaj.
— Nie wydzierżawicie panie Taborowi?