Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spodziewać, że lada chwila zwierz jaki podniesie się z legowiska. Jakoż po niejakim czasie dany był pierwszy strzał. Ponieważ krzaki były nizkie, widziałem więc doskonale flegmatycznego Thompsona, jak, zatrzymawszy konia, zmierzał się z karabinem, po chwili z końca lufy wybuchnął biały dymek, rozległ się strzał, po którym Thompson począł galopować naprzód. Przebiegłszy odległość około 300 kroków, przestrzeń, dzielącą mnie od niego, dostrzegłem małe szare zwierzę, które, to skacząc, to zapadając pyszczkiem w trawę, usiłowało, jakkolwiek ranne, ratować się ucieczką. Dogoniliśmy je jednak w momencie. Była to antylopa ciemnego koloru z żółtemi centkami na grzbiecie, młoda jeszcze, na nóżkach tak cienkich, jak badylki. Thompson postrzelił ją kulą między łopatki. Gdyśmy dopadli do niej, przewróciła się na bok z głową odrzuconą i wywieszonym językiem, żyła jeszcze, ale Thompson dobijał ją nożem, poczem powrócił z nią do wozów, ja zaś pojechałem dalej.
W samo południe zatrzymaliśmy się dla zjedzenia lunchu. Mulnicy, zajechawszy wozami w półkole, wyprzęgli muły, które popędzili na trawę, a następnie do wody. Poczem, naciąwszy siekierkami zarośli, nanieciliśmy ognia i zabraliśmy się do przygotowania lunchu. „Lewa ręka” sprawił w mgnieniu oka antylopę, którą upiekliśmy w popiele i zjedli aż do ko-