Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go, w razie, gdyby przewodnicy odkryli stada bawołów, antylop lub szarego niedźwiedzia, mieliśmy działać wspólnie pod wodzą osobnego naczelnika, którego specyalnym obowiązkiem było kierować myśliwskiemi obławami. Grzeczni Amerykanie chcieli mi ofiarować ten ostatni urząd; ja jednak, nie mając znajomości kraju i uczestnicząc po raz pierwszy w wyprawie na bawoły, wymówiłem się od niego, przedstawiając na moje miejsce starego Lewą Rękę, który, jakkolwiek człowiek prosty i nieokrzesany, miał pod tym względem najwięcej doświadczenia. Propozycya moja była przyjęta jednomyślnie, co wielce pochlebiło staremu i zyskało mi szczególną jego przyjaźń. Powiedział nam przy tej okoliczności, „speech” dość zabawny: „Gentelmeni! — rzekł, poprawiając swoją futrzaną czapkę i splunąwszy potężną ilość żutego tytoniu — ludzie mówią, że dość często używam „a little whisky” (potrochu wódki), ale zaręczam wam, że nikomu nic do tego, i przysięgam na tę rękę, że nie upijam się więcej nad dwa albo trzy razy do roku. Prócz tego, chcę być powieszonym, jeśli nie znam tak dobrze gór, jak każdy chrześcijanin, chodzący na dwóch nogach w Wyomingu. Co się tyczy Indyan (stary wymawiał indżus) — I don’t care (nie dbam o nich) — i to wszystko jest bardzo dobrze. Dziękuję wam, gentelmeni i goddam! mój język, że nie umiem lepiej podziękować!”