Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lada chwila kto ze słuchaczów nie utracił czupryny pod nożem indyjskiego wojownika.
Słuchacze jednak zebrali się bardzo licznie, bo z jednej strony zimno nie stawało jeszcze na przeszkodzie, z drugiej — rozgłos, jaki młody prelegent zdołał już sobie wyrobić, rozbudził uwagę i ciekawość publiczności. Ręka w rękę błądziliśmy razem z prelegentem po labiryncie metafizyki, w który umyślnie nas wprowadzono, aby ukazać, że niemasz w tych ciemnych i rozległych, jak nieskończoność, komnatach przewodniczącego kłębka Aryadny.
Na szczęście, prelegent, okazawszy nam to dowodnie, wypuścił nas nakoniec na świeże powietrze przez furtę pozytywizmu. Specyalny nasz sprawozdawca poznajomi bliżej czytelników z tą filozoficzną podróżą, nam zaś niechaj wolno będzie jeszcze opowiedzieć następujące qui pro quo, które się na prelekcyi przytrafiło.
Pewien starozakonny, widząc tłum osób, śpieszących do teatru, kupił także bilet i wszedł do sali, naturalnie przekonany, że razem z innymi będzie oglądał dzikiego człowieka, pożerającego żywcem króliki i gołębie. Kiedy więc prelegent ukazał się wreszcie z za kurtyny, nasz ciekawski począł z natężoną uwagą przypatrywać się jego postaci i ubiorowi, dziwiąc się trochę w duchu, że „dzikie ludzie“ zupełnie podobni są do swojskich. Tymczasem prelekcya rozpoczęła się; starozakonny słuchał jej uwa-