Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie rozumiemy na wsi i nieraz mamy takie miny, jakgdybyśmy spadli z księżyca. Stąd dla wieśniaków śmiech, dla nas ambaras i wstyd często.
Wystaw sobie np., czytelniku, że jesteś par excellence mieszczuchem, który, oprócz Wilanowa, Marcelina i Mokotowa, prawdziwej wsi nigdy jeszcze nie widział, i że bawisz na prawdziwej, nie podwarszawskiej, ale odległej na jakie kilkanaście mil wsi, u twego, dajmy na to, kuzyna, i nie żadnego wielkiego pana, ale tak sobie, zwyczajnego wioseczkowego szlachcica.
Otóż, póki rzecz się dzieje w salonie, na ganku, lub pod werendą, dopóty jesteś panem położenia. Dziwi cię wprawdzie, że dziewczyna posługująca chodzi boso, uważasz nawet, że to jest cokolwiek mauvais genre, ale trudno! Zresztą bawisz panny, o których piszesz potem w liście do przyjaciela, że są „dość pojedyńcze“ (simples), powtarzasz często frazes: „chez nous à Varsovie“, zakładasz i zdejmujesz binokle, intrygujące najmłodszego synka rodziny; słuchają cię wszyscy z otwartemi ustami, ty uśmiechasz się z pobłażliwą wyrozumiałością — słowem, wszystko idzie dobrze.
Z chwilą jednak, w której, towarzysząc damom na przechadzkę, stawiasz nogę poza wrotami, zaczyna cię prześladować nieszczęście. Przyprowadzają ci konia, boisz się go co pra-