Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

np. o pewnym złotym młodzieńcu, znanym rozrzutniku, który wygrał skarbonkę; o literacie-idealiście, który wygrał pustą bańkę szklaną; o pozytywiście, którego los obdarzył książką do nabożeństwa, znów literat wygrał swoje własne dzieło, i widziano, jak krzywił się sam, nie wiedząc, co z tym fantem robić. Najwięcej było, oczywiście, takich, co nic nie wygrali; najwięcej jednak ze wszystkich wygrał ten, który wcześniej poszedł do domu, albowiem nie zmokł do ostatniej nitki.
Wystawmy sobie przerażenie i popłoch, jaki ogarnął tłumy, gdy nagle okrzyk: deszcz! przeleciał, niby po drucie telegraficznym, przez wszystkie usta. Rzeczywiście, deszcz lunął jak z cebra. Rozległy się wołania o parasole i okrzyki rozpaczy; mężowie śpieszyli na ratunek swych żon, których niepodobna było odnaleźć. Opustoszały wszystkie ławki, i na numerowanych miejscach, które kosztowały rubla, niktby i za grosz usiąść nie chciał. Wszystko śpieszyło pod estrady, namioty, do Semadeniego lub pod drzewa, pod któremi natłoczone gromady ludzi przypominały gromady owiec. Tymczasem deszcz mył głowy wszystkim, bez różnicy stanowiska, płci, wieku, wyznania; widziano znakomitości literackie, uciekające i poślizgujące się na głównej alei, na równi z najpospolitszymi śmiertelnikami; słyszano felietonistów, przeklinających trudne obowiązki swego powo-