Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty na sądzie Bożym. Przebaczają mu tam wszystko; śmierć ojca, matki, Angeli — nie przebaczają mu tylko jednego: że nie doszedł do celu, że nie umiał stać się wyrazem ogółu, że żył dla siebie, że zdradził ideę. Wyrok Boży osadza go na skale dopóty, dopóki nie znajdzie się mistrz, który spełni to, czego on spełnić nie umiał.
Gdyby nie ów epilog, poemat miałby wiele zalet ze względów technicznych, nie miałby żadnej ze względu na myśl. Ten muzyk, jak go sobie przedstawiamy, chudy, blady i z długimi włosami, z kwaśno-słodką fizyognomią, byłby nieznośny. Zakończenie ratuje wszystko, a przytem zawiera myśl zdrową, którą, jakoby „Ojcze nasz“, powinni sobie powtarzać prawie wszyscy dzisiejsi nasi artyści i poeci.
O ducha Gwidona możemy być spokojni; musi już być w niebie, ponieważ znalazł się Moniuszko, który spełnił to, czego tamten nie umiał. Ale czy obecni żyjący nasi artyści, a zwłaszcza poeci, mogą na to rachować, że jakoś przyjdzie ktoś, co ich wyzwoli? A nuż nie przyjdzie? Grzeszą jednak w ten sam sposób, w jaki grzeszył Gwido. Dość spojrzeć w nasze pisma peryodyczne, w których podmiotowy liryzm kwitnie tak bujnie, jak nigdy.
„Każdy wielki poeta byłby jeszcze większym, gdyby nie tworzył szkoły“ — mawiał pewien pesymista. W tych ironicznych słowach