Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że aż przestał smakować ludziom — stąd pustki, małe dochody, deficyt i śmierć blizka. Ale mimo tej konduity, mimo preferansa, bezika i innych tego rodzaju zabaw, na których sprawdzano angielskie przysłowie: «Czas to pieniądze» (bo przecież nie grywano darmo), nie mogę zapomnieć, że tam odbywały się także prelekcye, tam na spragnione wiedzy główki dziewicze padały nasiona wiedzy, tam serca młodych pozytywistek pochylały się ku przystojniejszym prelegentom. Słowem: była sala — jakakolwiek sala, ale lepsza od sali w dawnym teatrze Rappo, gdzie Ochorowicz mówił o sprzecznościach wiedzy o wszechświecie i godził je, a jednocześnie dziki Indyanin ryczał, niedźwiedzie mruczały, hyeny wyły, a pewne małe, nader wysoko skaczące istotki, wyprawiały rzeź ogólną, co tłómaczyło, w sposób zgoła naturalny, nienaturalny niepokój słuchaczek, wobec kwestyi, przez prelegenta podnoszonych, i entuzyazm ich, gdy się prelekcya skończyła. Sala w mieście takiem, jak nasze, ma bardzo wielkie znaczenie, jest rzeczą niemal niezbędną, dotychczas zaś niema innej i nie zanosi się na nią wcale. Sama Resursa zresztą, gdyby była prowadzona jak należy, gdyby była miejscem rozrywki tanecznej nawet, ale niezbyt pstrej i nie bezikowo-preferansowej — ale trochę i umysłowej, Resursa, powtarzam, taka, jak obywatelska, dostępna dla szerszych kół warszaw-