Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

deserowych talerzyków. Zdaje mi się, że słyszę pięknego kawalera Malgrétout, jak w najgłupszych miejscach sztuki gładzi swą piękną czarną brodę i powtarza: Comme idée — c’est sublime! Słyszę zarówno, jakim nizkim arystokratycznym basem śmieje się comte Łyku-Łyku, z jakim zachwycającym hałasem wschodzą do lóż panie N., X., Z., jak szeleszczą sukniami, wachlarzami; widzę, jak wdzięcznie zwraca się ku mamie powszechnie uwielbiana niewinność, panna Funia i w miejscach dwuznacznych pyta naiwnie: «Z czego się śmieją? je n’y comprends rien»; słyszę, jak w tychże dwuznacznych miejscach pierwsze rzędy krzeseł z iście marsową werwą stukają o podłogę, wołając nieco ochrypłymi głosami: brao! brao! Wiem, że na dole spotkam opartego o filar młodego lorda Havelock, o niesłychanych kołnierzykach, niewidzianych faworytkach, bladej twarzy i bajronicznej czuprynie, który wiele cierpiał w życiu... na odciski i który ujrzawszy mnie, uściśnie dłoń moją i wykrzyknąwszy: „Ol rajt!“ (all right!), znowu potem zapadnie w zadumę; wiem nakoniec, że w krzesłach zaczepi mnie znany polityk, publicysta, ekonomista, estetyk, felietonista, doktor — co chcecie wreszcie, i musnąwszy iście przedpotopowe wąsy, powie:
— Wiesz pan, wzywają mnie koniecznie na