Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łeczny, który zdawał się chwilowo ożywiać i wzrastać, osłabł znowu, że brak wybitniejszych osobistości, że widocznie żyjemy w dniu Sabbatu, bo jak mówi poeta:

«Dziś dzień siódmy; Bóg rękę na rękę założył,
«Odpoczywa po pracy — nikogo nie stworzył».

Tak! tak! mili czytelnicy. Gdyby nas jaki olbrzym zebrał wszystkich razem potężną dłonią i popróbował przesiać choćby przez najdrobniejsze sito — przelecielibyśmy wszyscy napewno razem z naszemi znakomitościami. W sicie pozostałoby chyba tylko kilka czapek, ponieważ każda czapka, jako obejmująca głowę, musi być od niej większa, — kilka grubszych projektów i spora ilość ogromnych zamiarów, z którymi olbrzym ów nie wiedziałby co robić, bo się nawet na podpałkę w piecu nie zdały.
Przyszli historycy nazwą znowu czasy nasze latami nieurodzaju. A jednak — co sprawiedliwe, to sprawiedliwe! — przyszły historyk, który dobrze się wpatrzy w naszą epokę, dostrzeże kilka zdarzeń tak dziwnych, że może nawet w prawdziwość ich nie uwierzy i do cudów je policzy. Powiedzcie naprzykład, co sobie pomyśli przyszły kronikarz, gdy dojdzie go wieść, że za naszych czasów mieli niektórzy ludzie zwyczaj kąpać się w okowicie, i gdy pewnego razu zanurzyli się zbyt głęboko, utopili