Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wróćmy do Warszawy. Cóż mam więcej wam o niej powiedzieć? A, prawda! O mało nie zapomniałem. Miasto nasze ma zaszczyt mieć w murach swych wielkiego artystę. Jest nim niejaki pan Clementini, Wenecyanin, który grywa na harmonijce, ale: nie rozchodźcie się! — jak mówią studenci, nie myślcie, żeby na takiej harmonijce, jak u nas stróże grywają co niedziela: «Sułtanem to być los!» — o nie, wcale. Pan Clementini grywa na dwa razy większym instrumencie, a przytem podnosi oczy w niebo, to je zamyka, to rzuca głową w tył, to brodę podaje naprzód, słowem pozwala się w zupełności owładnąć natchnieniu i robić z sobą, co się mu (t. j. natchnieniu) podoba.
Naturalnie, że tak wielki człowiek nie mógł umyślnie przyjechać do tak nędznego, jak nasze, miasta, ale bawi tu, wedle doniesień afiszów, tylko w przejeździe do jakiegoś ogromnego grodu, bodaj czy nie do... Pacanowa. Produkuje się zaś w Eldorado w międzyaktach, gdzie wstrząsa nerwy i dusze słuchaczów utworem własnej kompozycyi, zatytułowanym: «Bitwa pod Sedanem». Słyszałem nader charakterystyczną sprzeczkę, którą jak następuje wam powtarzam.
Artysta wychodzi na scenę. Natchnienie porywa go, skutkiem czego artysta krzywi się jak środa na piątek, wznosi oczy w górę, wzdy-