Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dokąd? dokąd?
— Do ogrodu zoologicznego!
— Pan dobrodziej z prowincyi?
— A tak. I zdaleka: z pod Grodna.
— Niema u nas żadnego ogrodu.
— Jak to niema? A ja już tak dawno czytałem, że mają go założyć, że część jakiegoś portu już jest na to przeznaczona, że składki się zbierają. Toż myślałem, że choć z połowę już zrobili i że choć połowę obaczę.
O! pomyślałem sobie, o przybyszu z głębokiej prowincyi, jakże ty nas znasz mało, jeżeli sądzisz, że tak zaraz od słów do czynów przechodzim! Jakżeś zacofany, biedaku, jeżeli nie wiesz, że naprzód potrzebujemy z rok jaki pogadać, potem przestać gadać, potem przypomnieć sobie znowu, potem ogłosić składki, potem je zbierać, potem nie wiedzieć, co z niemi robić i jak ich użyć, potem naznaczyć kilka posiedzeń, mieć na nich kilka mów i mówek: wybrać naszych znanych, naszych powszechnie szanowanych na przewodników, potem rozejść się do domów i razem z naszymi znanymi, powszechnie szanowanymi i światłymi opuścić ręce i czekać na zmiłowanie Boże.
— A proszę-ż pana, — mówił dalej wieśniak — boć to przecie był jakiś komitet opiekuńczy, co miał się tem zajmować — a? Cóż on dotychczas zrobił — a?