Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z gałęzi olchy, śpiewała: «Pójdź tu do mnie, chłopcze młody!» Po stawach i jeziorach wabiły świtezianki; z trzcin dochodziły wycia topielców. Dusze zmarłych obsiadały, niby kawki, samotne polne grusze. Na murach cmentarnych kwiliły duszyszki zmarłych bez chrztu dzieciątek. Po bagnach podskakiwały błędne ogniki. Wszędzie tajemniczo, straszno! Każda gałązka, złamana nogą zabłąkanego przechodnia, zdawała ci się mówić: «Nie chodź dalej!» Z ciemności boru wiało na nią przerażenie. Gałęzie krzaków chwytały za odzież, jakby broniąc dostępu do cudownego kwiatu paproci, o który, mimo widm, przestrachów i larw, kusili się goniący za skarbami, za szczęściem i za miłością młodzieńcy.
W takie to noce, ponad chłodne strumienie, ocienione wierzbą i kaliną, porosłe niezabudką, tatarakiem, warzęchą i płaskiem liściem lilii wodnych, wychodziły przy świetle pochodni, ubrane w bieli dziewice rzucać wianki na fale. I wianek wówczas unosił się lekko na drżącej toni, a za wiankiem rozlegał się plusk wioseł i wyciągały ręce młodzieńcze. Srebrny księżyc i czerwone pochodnie oświecały uroczystość. Czar chwytał wszystkie serca. Rzeczywistość zmieniała się w jeden fantastyczny poemat. Wszystko kochało i odwzajemniało miłość: dzie-