Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się pod świeżymi ciosami Przeglądu Tygodniowego, mogłem wytrzymać niezbyt zresztą gwałtowny atak dyabła kulawego z Wieku; nie obalił mnie nawet zarzut wielce zagniewanej na mnie wykwintnej rodziny Dziurdziulewiczow, która jednozgodnie wyrzekła, że jestem mauvais genre, i która, chcąc pokazać, jak niewiele sobie ze mnie robi, po dawnemu spóźnia się do teatru — mogłem nakoniec, lubo z trudnością, unieść na barkach brzemię niezadowolenia opiekunki Przytuliska, którą tak długo napróżno nudziłem o rachunki tej instytucyi — mogłem, powtarzam, przenieść to wszystko, ale nie jestem tak niepoprawnym i zatwardziałym grzesznikiem, abym się nie miał cofnąć przed mąceniem spokoju dusz czystych, takich, jak Juleczka i Zosia. Dziewiczość ich, nieświadomość złego ni dobrego i prostota, które, mówiąc nawiasem, stanowią ich nieocenione kwalifikacye na współpracowniczki Kuryera Codziennego, poruszyły tak dalece uśpioną moją czułość, że odtąd postanawiam być zawsze raczej lirycznym niż złośliwym.
Pod wpływem tej czułości, gotów jestem nie pokropić już nigdy w życiu święconą wodą kulawego dyabła, tembardziej, że chodzą wieści, jakoby ostatni felieton w Wieku miał być prawie łabędzim śpiewem tego talentu. Redakcya Wieku, lubo zachwycona jego dotychczasową działalnością, postanowiła podobno jednak dla