Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrotną. Tą stroną odwrotną była kontramarkarnia. Widocznie wesołość, panująca w sali głównej, udzieliła się pod postacią niedobitków z butelek mężom pilnującym rzeczy w przedsionkach. Lica tych dostojników pokryły się rumieńcem, rozjaśniły się ich wejrzenia, rozwiązały się języki, a niestety rozwiązały się i rzeczy, których mieli pilnować. W sali głównej brzmiała muzyka, a w kontramarkarni poczęły się śpiewki. Wiadomo, że kiedy człowiek jest w dobrym humorze, to mu się czasem i chce zaśpiewać. Zresztą, że tam sobie ktoś mruknie przez zęby: «Wiwat kawalerski stan», albo: «Sułtanem być to jest los», to znowu nic złego. Gorzej już, gdy na pytanie: — Gdzie moje futro? — odbiera się odpowiedź: — Niech mi pan głowy nie zawraca! — A podobno trafiało się i tak. Zresztą przy wyjściu był prawdziwy zamęt. Moje futro! a mój paltot! a moje kalosze; a laska! a parasol! Takie coraz rozpaczliwsze okrzyki wydzierały się z piersi wychodzących. Jeden nic nie dostał, drugiemu ofiarowano zamiast paltota salopę damską. Innemu dostał się w podziale jeden tylko kalosz, a gdy nieszczęsny dopominał się o drugi, odebrał odpowiedź: Czy ja panu stworzę kalosz? Istotnie! Stworzyć kalosz niełatwo, zwłaszcza po pijanemu; ale w jednym kaloszu chodzić, zwłaszcza po trzeźwemu, nie uchodzi. Byli jednak i tacy szczęśliwi, któ-