Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 13.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co tylko pruska dyscyplina zdołała w niego wszczepić, odrazu wzdryga się na tę myśl... W Imię Ojca i Syna! Tylko się przed nią przeżegnać. On, żołnierz, ma dezerterować? Nigdy!
Tymczasem las szumi coraz mocniej i wicher świszcze coraz żałośniej.
Starszy jeniec odzywa się nagle:
— A to wiatr, jakby jesienią u nas...
— Daj mi pokój... — rzecze pognębionym głosem młodszy.
Po chwili jednak powtarza kilkakrotnie:
— U nas, u nas, u nas! O Boże! Boże!
Głębokie westchnienie zlewa się z poświstem, i jeńcy leżą znów cicho...
Bartka poczyna febra trząść...
Najgorzej, gdy sobie człowiek nie zdaje sprawy z tego, co mu jest. Bartek nic nie ukradł, a tak mu się zdawało, jakby co ukradł i jakby się bał, że go złapią. Nic mu nie grozi, a przecie boi się czegoś okrutnie. Oto nogi dygocą pod nim, karabin cięży mu strasznie i coś go dusi, jakby jaki wielki płacz. Za Magdą, czy za Pognębinem? Za obojgiem, ale i tego młodszego jeńca tak mu żal, że sobie rady dać nie może.
Chwilami zdaje się Bartkowi, że śpi. Tymczasem zawierucha na dworze jeszcze się po-