Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 13.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gle tuż za Bartkiem odzywa się jęk: «Jezu!» potem: «Szlusuj!» znów: «Jezu!» — «Szlusuj!» Wreszcie jęk już nieprzerwany, komenda coraz śpieszniejsza, szeregi ściskają się, świst coraz częstszy, nieustający, okropny. Zabitych wyciągają za nogi. Sąd Boży!
— Boisz się? — pyta Wojtek.
— Co się nie mam bać?... — odpowiada nasz bohater, szczękając zębami.
A jednak stoją obaj, i Bartek, i Wojtek, i nawet do głowy im nie przychodzi, że możnaby zemknąć. Kazali im stać i kwita! Bartek kłamie. Nie boi on się tak, jakby tysiące innych bało się na jego miejscu. Dyscyplina panuje nad jego wyobraźnią, a wyobraźnia nie maluje mu nawet tak okropnem położenia, jak ono jest. Bartek jednak sądzi, że go zabiją, i powierza tę myśl Wojtkowi.
— Dziury w niebie nie będzie, jak jednego kpa zabiją! — odpowiada rozdraźnionym głosem Wojtek.
Słowa te uspokajają Bartka znacznie. Zdawałoby się, że głównie chodziło mu o to, czy się dziura w niebie nie zrobi? Uspokojony pod tym względem, stoi cierpliwiej, czuje tylko okropne gorąco i pot zlewa mu twarz. Tymczasem