Strona:Pisarze polscy.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siach i szerokiem czole nie wdzierała się w wąskie górskie wąwozy, lub uderzywszy bezskutecznie, szerszem poszła łożyskiem. Niejeden dreszcz, rozgrzewający blizkie nawet ziemie, nie przedarł się jeszcze do kraju smreków i jedli, i niejedna łza i niejedna rozpacz nie otarła się dotąd o zaciszne doliny. Ale Orkan nie myśli o tem. Widzi tylko pod stopą swój skrawek ziemi, słyszy tylko jego jęk i o nim tylko myśli.
Smutne, tragiczne dziedzictwo. Ta dusza, która sobie tak huczną, tak nad światy lecącą nazwę przybrała, jest glebae adscripta. Upodobaniem zmysłów, umiłowaniem serca, twórczością ducha więzi się sama w zakątku, w którym wyrosła i zżyła się od dzieciństwa. Wykształcenie otworzyło przed Orkanem tak, jak przed innymi, widnokręgi ducha, ale on przebiegł je obojętnym lub niechętnym wzrokiem. Życie, zetknięcie z ludźmi roznieciło w nim wszystkie ideały młodości, chwilami czyniło zeń prawie bojownika, który słowem i czynem zagrzewał — ale słowo i czyn wracały zaraz tam, do ziemi rodzinnej. Tylko tam dusza jego smutna i łagodna zdrowieje, nabiera mocy i hartu. U siebie w domu Orkan tryska życiem, zdrowiem, energią. W mieście jest chory — na cywilizacyę. Miesiąc pobytu w Krakowie wystarcza, by go przygnębić i zmienić do niepoznania. Chorobliwe rozdrażnienie go ogarnia, nadmiernie pobudzony lub zdenerwowany przesiaduje długie godziny w kawiarni, by zagłuszyć rosnącą i jeszcze nieuświadomioną tęsknotę, która wreszcie staje przed nim w wyraźnych kształtach — i wtedy Orkan wraca do swej Poręby... i wraca