Przejdź do zawartości

Strona:Pietro Aretino - Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobie, że ten osioł, zmartwiony przymusową rozłąką z mojem łożem, wypłacił łotrzykowi 100 talarów. Okropna blizna znikła w mgnieniu oka pod wpływem jakiejś cuchnącej wody i magicznych zaklęć, które nie miały najmniejszego sensu oczywiście. I tak 100 piastrów, jak grecy mówią, dostały się do moich rąk.
PIPPA: Ażeby cię wciurności, mateczko!
NANNA: Czekaj, jeszcze nie koniec! Kiedy się Rzym dowiedział o mojem cudownem ozdrowieniu, ludzie zeszpeceni na pysku jęli latać do owego znachora, niby żydy do Mesjaszza. A kiedy dość już miał zadatków, spakował manatki i czmychnął, gdzie pieprz rośnie.
PIPPA: No, a cóż oficer?
NANNA: Musiał sprzedać majątek na pokrycie kosztów i starał się pogodzić ze mną, za pośrednictwem rajfurów, kumoszek i listów, pisząc przy każdej okazji o swej niewygasłej miłości. Wybrał się do mnie w odwiedziny, ze stryczkiem na szyji, chcąc się rzucić do moich nóg; przechodząc koło budy malarza, ujrzał obraz, zamówiony przeze mnie. Miałam go na znak dziękczynienia zanieść sama do Loretto, o czem naokoło rozpowiadałam. Rzuca okiem na malowidło i widzi swój konterfekt, jak z nożem w ręku dybie na moje życie. Ale to nic, w porównaniu z napisem, który na tem arcydziele przeczytał: