Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rycerzu, zapominasz się zupełnie, czy już nie wiesz do kogo przemawiasz?
— Do mojej żony, lub do mojej ofiary — odparł wściekle Mestwin.
— Jeśliś matkę lub siostrę miłował, jeśliś ojczyznę lub cokolwiek na świecie kochał, w imieniu, tego każę ci się natychmiast oddalić.
— I sądzisz — rzekł rycerz, nie zważając na to wezwanie — że Zbigniew jeszcze cię kocha, a przecież — dodał zręcznie — ciągle dzisiaj zwracały się jego oczy na Sławomirę z Kossowy.
Zadrżała pomimowolnie księżna, nie uszło to uwagi rycerza, który cięższe jeszcze rany gotował jej czułemu sercu.
— Powiedział mi nawet na turnieju, że jej piękność nierównie twoję przewyższa.
— Kłamstwo nieraz twoje usta skaziło i dotąd je kazi; — przerwała Hanna — znam dobrze Zbigniewa, nigdy on mnie nie opuści.
— Wyrzuci cię z serca, jak wyrzucił dar twojej teki — zawołał rycerz, rzucając na stół dane księciu dnia poprzedzającego rękawiczki, które podniósł, kiedy Zbigniew lecąc do boju, jego własne przywdział. Ten widok przeraził Hannę, i drżąca przycisnęła do piersi rękawiczkę, która niedawno spoczywała na dzielnej bohatera prawicy.
— Pani, — rzekł wtenczas Mestwin — zdaje się, że ten dowód musiał cię przekonać, że przed nim ustąpią wstrzymujące cię dotąd względy, że dłużej nie potrzebuję powtarzać próśb i przełożeń — a to mówiąc, chciał namiętne zarzucić uściski na śnieżne piersi swojej pani.
Cofnęła się Hanna.
— Rycerzu! — zawołała rozkazującym głosem — jestem bez pomocy, bez obrony. Wiara rycerska jeśli jeszcze nie zaginęła w bezecnem sercu, niech cię wstrzyma w szalonym zapędzie.